Budowlani to MY czyli „Ten klub to mój dom”
Budowlani to MY czyli „Ten klub to mój dom”
Budowlani to MY czyli „Ten klub to mój dom”
Wracamy do cyklu wywiadów przeprowadzanych z zawodniczkami, sztabem, prezesem klubu, jak również z kibicami zespołu Grot Budowlani Łódź. Przedstawimy Państwu historię chłopaka, którego serce jest w kształcie litery B, a ten klub, to jego dom. Kolejna osoba, która pokazuje, że Budowlani to MY!
Zapraszamy do przeczytania wywiadu z naszym byłym trenerem juniorek, MLK Budowlanych Łódź, Bartłomiejem Dąbrowskim, który po siedmiu latach, spędzonych w naszym klubie, zdecydował się podjąć nowe wyzwanie. W nadchodzącym sezonie będzie asystentem w sztabie Impelu Wrocław.
Bartku!
Dziękujemy Ci, za te siedem lat, za Twoje serce, oddanie, zaangażowanie. Zawsze będziesz częścią naszego klubu. Budowlani to My, Budowlani to TY! Życzymy Ci powodzenia!
Agnieszka Rutkowska: Wiem, że swoją przygodę ze sportem rozpoczynałeś od piłki nożnej. Jak to się stało, że trafiłeś najpierw na siatkarski parkiet, a później na ławkę trenerską?
Bartłomiej Dąbrowski: Myślę, że jak każdy młody chłopak interesowałem się piłką nożną. Byłem wielkim fanem Realu Madryt. W tamtym czasie każdy chciał być jak Luis Figo, Zidane Zinedine, Raul, Iker Casillas czy Ronaldo, tylko ten grubszy Ronaldo, nie ten, co biega teraz po boisku (śmiech). Miałem wiele gadżetów, zbierałem koszulki, pasjonowałem się piłką nożną. To był dla mnie taki czas, że znałem wszystkich zawodników grających w polskiej ekstraklasie, a na przestrzeni lat tak to się zmieniło, że teraz znam, może kilku.
W Łodzi od zawsze istniały dwa piłkarskie kluby. Czy któremuś z nich kibicowałeś w tamtym czasie?
- Choć jestem łodzianinem, to kochałem się wtedy w Wiśle Kraków. Był to w tamtym czasie bardzo mocny zespół, grał w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Drużynę tę prowadził trener Kasperczak, którego bardzo lubiłem. W barwach Wisły grali wtedy Kłos, Frankowski, Żurawski, Kosowski, Baszczyński, Szymkowiak… to była ta ekipa! Piękne mecze, wiele emocji. Pamiętam, że moja mama zabrała mnie razem z babcią na wycieczkę do Krakowa. One były zainteresowane zwiedzaniem, a ja miałem to w nosie. Dla mnie najważniejsze było by pojechać na ulicę Reymonta! Dojechaliśmy do mojego upragnionego miejsca o 15:55. Sklepik był otwarty do 16:00. Byłem załamany, że nie zdążę nic kupić. Na szczęście udało mi się! Kupiłem sobie koszulkę Żurawskiego, mam ją zresztą do tej pory. To były naprawdę fajne czasy. Jeszcze wtedy w ogóle siatkówka nie chodziła mi po głowie.
Twoją mamą jest Stefania Radzikowska-Dąbrowska, która kiedyś była siatkarką. Czy to nie skłaniało Cię do tego, byś spojrzał na tę dyscyplinę tak czułym okiem jak na piłkę nożną?
- Tak, moja mama bardzo mnie namawiała do siatkówki. Właśnie z racji tego, że sama była zawodniczką. Grała w reprezentacji Polski, z ŁKS-em zdobyła Puchar Polski, była też kapitanem tego zespołu. Starała się mnie przekonać do tej dyscypliny chociażby wspólnym oglądaniem meczów. Wybraliśmy się kiedyś między innymi na mecz Ligi Światowej. Niestety, nie przynosiło to efektów. Jakoś nie bawiła mnie wtedy siatkówka.
Skoro mama nie potrafiła przekonać Cię do tego sportu, to kiedy nastąpił przełom i zwróciłeś uwagę, że poza piłką nożną jest siatkówka?
- W czwartej klasie szkoły podstawowej zajęcia z wychowania fizycznego prowadził pan Artur Ważny, którego chciałbym serdecznie pozdrowić. Uwielbiam tego człowieka, był dla mnie prawdziwym idolem w czasach szkolnych i wszystkich uczniom życzę takich nauczycieli jak On. Przełom nastąpił w klasie szóstej, gdy na zajęciach W-Fu pojawili się studenci Akademii Wychowania Fizycznego. Niestety, nie pamiętam, z której uczelni. Mieli oni praktyki na naszych zajęciach i przeprowadzali lekcję, ucząc nas siatkówki. Od zawsze byłem ruchliwym dzieckiem, lubiłem spędzać czas na powietrzu, na boisku. Nie miałem problemów z koordynacją i ćwiczenia, które były pokazywane na zajęciach, z łatwością wykonywałem. Pamiętam, że po tej lekcji pan Ważny przeprowadził ze mną rozmowę. Powiedział: Słuchaj Bartek, ja wiem, że Ty byś chciał zostać w przyszłości piłkarzem. Ale myślę, że to nie będzie dla Ciebie dobry sport. Może spróbowałbyś swoich sił w siatkówce? – Jak pan Ważny tak powiedział, to nic nie miało znaczenia, musiała to być siatkówka!
Gdzie stawiałeś swoje pierwsze siatkarskie kroki?
- Pamiętam, że w tamtym czasie w Łodzi był problem, jeśli chodzi o sekcję męską siatkówki. Było mało zespołów. Ostatecznie, dzięki pomocy mamy, trafiłem do drużyny łódzkiej WIFAMY, gdzie trenerem był pan Włodzimierz Kurek. Każdy kolejny trening sprawiał, że ten sport podobał mi się coraz bardziej. Moim kolejnym trenerem był Bartłomiej Ostrowski, ponieważ pan Kurek przejął chłopaków ze starszych roczników. Po trzech tygodniach rozegrałem swój pierwszy turniej. Był to wojewódzki finał czwórek. WIFAMA miała dwa zespoły w tej rywalizacji. Jeden zajął pierwsze miejsce, a drugi, w którym występowałem ja, piąte. Jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom, trenerom, że zaszczepili we mnie tę miłość do siatkówki. Moje początki w WIFAMIE
,
to okres szóstej klasy szkoły podstawowej, gdzie w głowach młodych chłopaków zaczynają pojawiać się różne głupie pomysły. Dzięki trenerowi Kurkowi i Ostrowskiemu wszyscy wyrośliśmy na ludzi. Trzymali nas silną ręką, nie było czasu na głupoty.
Później trafiłeś do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Spale. Jednak nie ukończyłeś jej. Co takiego się stało?
- Zgadza się, spędziłem w SMS w Spale dwa lata. To był ciekawy czas dla mnie. Skończyło się niezbyt miło, ale nie chciałbym już do tego wracać. Jest to już daleko za mną i nie ma sensu o tym mówić.
OK. W takim razie, co pozytywnego wyniosłeś ze spalskich lasów?
- To był na pewno dla mnie okres przełomowy. Te dwa lata pokazały mi pełen profesjonalizm. Jak to wszystko wygląda od A do Z. W WIFAMIE treningi były bardzo w porządku, ale nie mieliśmy takich warunków do pracy, jakie były zapewnione w Spale. Dostawaliśmy sprzęt, było bardzo dobre zaplecze treningowe, mieliśmy dobrych szkoleniowców. Ja najlepiej wspominam współpracę z Andrzejem Krowiakiem. Niesamowity facet, naprawdę bardzo dużo mi pomógł. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem w jakimś stopniu również jego wychowankiem. Był jeszcze trener Maciej Zendał. Niestety, z nim nie miałem najlepszych relacji. Trudno, tak czasami musi być. Nie każdy zawodnik pasuje trenerowi, nie każdy trener pasuje zawodnikowi. Tak po prostu czasami bywa i nie ma się na to co obrażać.
Jakim byłeś siatkarzem?
- Myślę, że byłem średniakiem. Nie byłem najlepszy w SMS-ie. Trener Krowiak nigdy nie dał mi tego odczuć. To było bardzo fajne, motywowało mnie do dalszej, ciężkiej pracy.
Czy od początku było jasne, jaką będziesz pełnił rolę na boisku? A może zmieniały się pozycje na których grałeś?
- Zaczynałem od gry na środku, bo byłem jednym z wyższych chłopaków. Potem miałem epizod na przyjęciu. Później odszedł od nas rozgrywający i trener Kurek zaproponował mi, bym to ja pojawił się na tej pozycji. Pomyślałem, czemu nie? I tak stałem się rozgrywającym! To może jednak za duże słowo, byłem wystawiającym. Myślę, że wtedy nie do końca odnajdywałem się na tej pozycji. Teraz, gdy gram w lidze amatorskiej, to się bardzo dobrze czuję jako rozgrywający. Wtedy jednak mentalnie nie byłem na to przygotowany. W SMS-ie też mi dali popalić, jeśli chodzi o tę pozycję. Spalałem się, mało grałem, miałem problemy z najprostszym odbiciem. Pamiętam, że jak wchodziłem na boisko, to czułem jakby palce mi się kurczyły, gdzieś jednak psychicznie nie byłem przygotowany do tej gry. Nie byłem z siebie wtedy zadowolony. Myślę, że miałem wówczas dobre warunki fizyczne na bycie rozgrywającym. Potoczyło się tak, jak się potoczyło.
WIFAMA, dwa lata w SMS-ie, co było dalej?
- Po tych dwóch latach w Spale wszystko się skończyło, w WIFAMIE nie było mojego rocznika. Nie ukrywam, że już miałem taki okres, takie myśli, żeby dać sobie spokój z siatkówką. Jednak odpocząłem psychicznie od tego wszystkiego i wróciłem.
Kiedy zacząłeś myśleć o tym by zostać trenerem?
- „Trenerka" zawsze mnie interesowała. Może nie była ważniejsza niż granie, ale myślę, że traktowałem ją na równi. Będąc w SMS-ie miałem możliwość podglądania wielu dobrych szkoleniowców. Już wtedy miałem swój zeszyt, w którym notowałem różne rzeczy. Chodziłem podglądać treningi kadry seniorskiej, którą wówczas prowadził Daniel Castellani i zapisywałem ćwiczenia, które aplikował trener. Miałem z tego ogromną frajdę. Zespół Budowlanych Łódź prowadził w tamtym czasie trener Wiesław Popik. Dziewczyny przyjeżdżały do Spały na obozy przygotowawcze. Zawsze był potrzebny ktoś do pomocy, do plasowania itp. Ja byłem chętny do pomocy, a fakt, że byłem chłopakiem z Łodzi też mi pomógł. Nie ukrywam, że to właśnie trener Popik zaszczepił we mnie tę myśl o byciu trenerem. Oczywiście, chciałem jeszcze wtedy grać, ale już myślałem, że trenerką mogę zajmować się w przyszłości.
Pierwszą styczność z naszym klubem miałeś w Spale. Jak wyglądała dalej ta historia?
- Po SMS-ie miałem burzę mózgu, co tu ze sobą zrobić. Wówczas trenerką Budowlanych Łódź była Małgorzata Niemczyk. To był okropny sezon dla zespołu pod względem kontuzji. Był chyba taki moment, że tylko siedem dziewczyn było zdrowych. Tutaj znowu pomogła mi moja mama. Zadzwoniła do Pani Małgosi, bo się dobrze znały i zapytała, czy nie potrzebuje kogoś do pomocy przy treningach. Gosia powiedziała, że chętnie przyda jej się taka osoba. Przyszedłem i tak już zostałem.
Byłeś trenerem juniorek oraz zespołu MLK Budowlani Łódź. Teraz będziesz asystentem w zespole Impelu Wrocław, grającego w Orlen Lidze. Ponadto grasz w lidze amatorskiej. Masz czas na coś jeszcze?
- W jednym z popularnych talent show był nauczyciel muzyki, Piotr Kita. Powiedział w swojej prezentacji, że jakby mu zabrano muzykę, to niewiele by zostało w jego życiu. Ja mam podobnie- jeśli chodzi o sport. Jeśli by mi to zabrano, to niewiele by mi zostało.
Ale sport czy siatkówkę?
-Sport. Siatkówka to moja miłość i pasja, ale interesuję się również innymi dyscyplinami np.
:
boksem. Mój tata pasjonuje się pięściarstwem i był czas, że oglądał większość gal, a ja wraz z nim. Cały czas odkładam w portfelu na PPV (uśmiech). Interesuję się również historią oraz uwielbiam książki biograficzne- to mnie relaksuje.
Jak godziłeś prowadzenie treningów i własne treningi, granie?
- To nie jest takie trudne, jestem zorganizowany. Mam swój harmonogram dnia. Wiadomo, że priorytetem jest dla mnie bycie trenerem, a granie jest dodatkową rzeczą. Robię to dla siebie, by się poruszać. Poza tym, jak to mówią, ciągnie wilka do lasu, lubię sobie jeszcze pograć, rywalizować.
W ubiegłym roku w okresie wakacyjnym zgłosiłeś się do trenera Nawrockiego z chęcią pomocy, współpracy. On zaoferował Ci wolontariat przy kadrze seniorskiej. Jak wspominasz ten czas?
- W ubiegłym sezonie, w ramach wolontariatu, pomagałem przy reprezentacji Polski seniorek przez trzy tygodnie, to był wspaniały czas. Naprawdę wiele się nauczyłem i niesamowitym doświadczeniem było zobaczyć, jak praca przy kadrze wygląda od środka. Kibice widzą tylko finał, czyli mecz, a oprócz tego jest ciężka, tytaniczna robota. Plan dnia dziewczyn, jak długo trwają treningi, jak pracują trenerzy, to były super trzy tygodnie! W międzyczasie zadzwonił do mnie trener Wagner i zapytał, czy nie chciałbym przyjechać i pomóc na obozie reprezentacji Polski kadetek. Bardzo się ucieszyłem i od razu przyjąłem jego propozycję.
Ostatecznie trafiłeś do sztabu reprezentacji Polski juniorek.
- Tak, zadzwonił do mnie również trener Popik, znaliśmy się już z czasów, gdy prowadził zespół Budowlanych Łódź. Przystałem na jego propozycję z wielką radością. Trener jest niesamowitym człowiekiem, można z nim porozmawiać na każdy temat, chętnie odpowiada na zadawane przeze mnie pytania i bardzo miłym uczuciem jest to, że zawsze daje mi odczuć, iż jestem ważną częścią całego sztabu, zespołu. Nie zawsze tak jest, nie ma co się oszukiwać. Oczywiście, ja znam swoje miejsce w szeregu, przyjechałem tam pomóc, a byłem i jestem traktowany na równi z wszystkimi innymi. Dał mi odczuć, że jestem potrzebną osobą.
Czym jest dla Ciebie praca przy reprezentacji?
- To jest spełnienie moich marzeń i ogromny zaszczyt. Móc założyć koszulkę reprezentacji, pracować z dziewczynami, które walczą na arenie międzynarodowej pod flagą biało-czerwoną. To jest coś pięknego.
Współpracowałeś z naszym klubem od siedmiu lat. Na Twoich oczach zmieniał się sztab, zespół, klub. W końcu w tym sezonie wywalczyliśmy upragniony, długo wyczekiwany przez wszystkich medal. Jak Ty wspominasz te lata, tę drogę do medalu?
- Pojawiłem się w klubie w drugiej połowie sezonu. Wówczas trenerem była Małgorzata Niemczyk, a kontuzje były plagą. Pomagałem przy treningach, śmialiśmy się z dziewczynami, że jestem już szóstkowym zawodnikiem, tak duży był problem z urazami w ekipie Budowlanych. Kolejnym trenerem był Włoch, Mauro Masacci. Stworzył on fajny zespół. Jednak sama wiesz, że tutaj ciągle czegoś brakowało. Czasami umiejętności, czasami szczęścia, zdrowia, czasami po prostu „czegoś". Kolejnym szkoleniowcem był Maciej Kosmol. Uwielbiam tego człowieka! Miał on ogromny wpływ na to, że z wielką ochotą przychodziłem pomagać. Byłem cały czas wolontariuszem. Święta, nie święta, miałem maturę, nieważne, przychodziłem i pomagałem. Maciek dał mi odczuć, że jestem częścią zespołu, to było dla mnie bardzo budujące i ważne. On jest człowiekiem normalnym, rodzinnym, dobrym. Też nam niewiele wtedy brakowało, by powalczyć o najwyższe cele. Kolejny był Adam Grabowski. To trener, który jest mega pracowity, mega ambity i ma ogromne serce do siatkówki. Niekiedy te emocje były nad tym wszystkim, ale to był facet, który dawał z siebie sto procent. Też wtedy czegoś zabrakło. Mimo to bardzo go szanuję, bo wiem, ile z siebie dawał. Kolejny był Jacek Pasiński, on wykonał niesamowitą pracę z juniorkami. To właśnie on zaproponował mi współpracę. Ja powoli byłem już obok klubu z różnych powodów, a trener Pasiński na nowo mnie do niego wciągnął.
Decyzja o powrocie była prosta?
- Wahałem się długo, czy wrócić. Jednak nie ukrywam, że ten klub, to jest mój dom. Obojętnie, co by się nie działo, czy jest dobrze, czy jest źle, ten klub to jest moja rodzina, mój dom, a w domu nie zawsze jest różowo. Taka jest prawda. Zawsze będę powtarzał, że moje serce jest w kształcie litery B. Ja się tutaj wychowałem. Chciałem wrócić, narodziła się fajna okazja. Pojawił się projekt Młodej Ligi Kobiet, juniorek. Udało nam się stworzyć rewelacyjny zespół. Zdobyliśmy brązowy medal Mistrzostw Polski Juniorek. Wtedy trener Pasiński dostał propozycję objęcia zespołu seniorskiego.
Ostatecznie to Błażej Krzyształowicz dostarczył tego „czegoś".
- Błażej zrobił świetną robotę z dziewczynami, wywalczył Wicemistrzostwo Polski. Mimo iż jest to młody trener, to jest on bardzo doświadczony. Z wieloma szkoleniowcami współpracował, wiele wygrał. Zaczynał od stanowiska statystyka, poprzez bycie asystentem i tak do pierwszego trenera zespołu seniorskiego. Bardzo mu kibicuję i trzymam kciuki.
Co się zmieniało na przestrzeni tych lat w klubie?
- Zmieniało się praktycznie wszystko. Hala, biuro, osoby pracujące w biurze, trenerzy, zawodniczki. W końcu jednak udało się spełnić marzenie prezesa, wspaniałych kibiców oraz nas samych o medalu. Wiem, ile Marcin Chudzik włożył w to pracy, serca. Pomimo wielu przeciwności różnego rodzaju udało się wywalczyć medal. Mimo wszystko to dzięki niemu ten klub doszedł do tego miejsca, w którym jest teraz.
Zawarłeś w tym klubie wiele przyjaźni.
- Zgadza się. To jest jedna z najlepszych rzeczy, jakie dał mi ten klub. Poznałem tutaj wiele wspaniałych zawodniczek. Niektóre z nich, śmiało mogę powiedzieć, stały się moimi przyjaciółkami. Sylwia Pycia jest dla mnie fantastyczną osobą. Przez te pięć lat jej grania w Budowlanych poznaliśmy się bardzo dobrze. Jest osobą, która nigdy mnie nie zawiodła, na którą zawsze mogłem liczyć, która pamięta o mnie. Przyjaźnimy się po prostu. Myślę, że mógłbym wymienić wiele nazwisk, ale Sylwia jest taka osobą dla mnie wyjątkową. W ogóle ten klub dał mi wiele takich przyjaźni! Tutaj trafiłem na Ewelinę Brzezińską i Filipa Brzezińskiego, Paulinę Maj-Erwardt i Dawida Erwardta, Gabi Polańską, Kaję Grobelną. To są mega ludzie, którzy mieli i mają na mnie pozytywny wpływ. Większość z nich jest ode mnie starsza. Ja zawsze lepiej dogadywałem się z osobami, które były ode mnie starsze. Może przez to, że moi rodzice dosyć późno zdecydowali się na posiadanie potomstwa.
Jesteś jedynakiem, ale nie stereotypowym (uśmiech).
- (śmiech) Myślę, że to za sprawą moich przyjaciół. To oni niejednokrotnie „trzymali mnie za twarz", powiedzieli kilka słów gorzkiej prawdy, za co jestem im bardzo wdzięczny. Emil Słodziński i Asia Wiatr, z którymi się przyjaźnię, pilnują, żebym za wysoko nie „latał" (uśmiech).
Jak podsumujesz ten ostatni rok w Budowlanych?
- Ten rok był dla mnie bardzo wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że byłem pierwszym trenerem, ale ze względu na seniorki, które przychodziły na mecze juniorek, interesowały się tym. Gabi Polańska była ze swoim mężem Łukaszem, który też ma swoje zmagania, swoją ligę. Ewelina Tobiasz, Monika Kutyła, Sylwia Pelc, nie raz poświęciły swój czas wolny, by być na meczach młodych Budowlanych. To było bardzo miłe, fantastyczne, bo nie musiały tego robić. Paulina Maj przyjechała na nasz turniej do Mielca! Jak się nie można cieszyć z takich sytuacji? To jest naprawdę coś wspaniałego dla trenera, młodych zawodniczek. Wraz ze swoim mężem Dawidem dali mi wtedy ogromne wsparcie. Nikt nie miałby pretensji do seniorek, że nie przyglądają, nie wspierają młodych zawodniczek z klubu, bo ten sezon był dla pierwszego zespołu bardzo długi, napięty, grały dużo spotkań. Mimo to znajdywały czas, by wesprzeć młodsze koleżanki. Z całego serca bardzo im za to dziękuję.
Podczas naszej rozmowy bardzo łatwo zauważyć, jak ważni są dla Ciebie ludzie.
- To prawda. Zwłaszcza Ci, którym naprawdę wiele zawdzięczam lub jestem im wdzięczny. Wszystkie osoby, które pracowały w biurze klubu- Natalia Szulc, Magda Bugaj, Olga Kabała teraz Iza Kędziora – zawsze pomocne, mimo nawału pracy. Nie mogę też nie wspomnieć o Heike Beier, która również przychodziła na nasze mecze. Zawsze dzieliła się ze mną swoimi uwagami, mówiła nad czym która zawodniczka powinna pracować. Jest prawdziwą profesjonalistką. Dwa lata spędzone z nią w klubie dużo mnie nauczyły. Zapytałem ją kiedyś o współpracę z trenerem Giovannim Guidettim. Opowiedziała mi wszystko, chętnie odpowiadała na moje pytania. Mało tego! Następnego dnia przesłała mi wiele linków do filmików szkoleniowych. Mogła o tym nie pamiętać, mogła to zwyczajnie w świecie olać. A podeszła do tego naprawdę bardzo fajnie i bardzo mi pomogła.
Na koniec musi paść pytanie o Twoich idoli. Na kim się wzorowałeś? Najpierw jako siatkarz, a teraz jako trener?
- Moimi siatkarskim idolem był Giba. Pomijając jego osiągnięcia, to jest to mega fajny gość. Na pewno wzorowałem się również na Michale Winiarskim. Bardzo fajne osoby, świetni siatkarze i normalni ludzie. Miałem też niesamowitą sytuację z Mariuszem Wlazłym. Byłem po operacji kolana. Miałem rozerwaną łąkotkę, to może nie była bardzo poważna kontuzja. Jednak operacja, długa rehabilitacja, ciężka praca, by wrócić do sprawności. I wtedy napisał do mnie Mariusz Wlazły. Moja koleżanka była w klubie kibica Skry Bełchatów i poprosił go o to. Nie będę mówił, co dokładnie napisał, zostawię to dla siebie, ale były to bardzo fajne słowa, które wtedy były mi potrzebne. To też pokazuje, że mimo wielkich osiągnięć, sławy interesują go zwykli ludzie. Inni mają też gorsze problemy niż taki Bartek Dąbrowski z kolanem. Być może on już teraz o tym nie pamięta, ale ja pamiętam i cały czas jestem mu za to wdzięczny. A jeśli chodzi o moich idoli trenerskich, to może troszkę wszystkich zdziwię, ale jest to Adam Nawałka. Żałuję, że nie mogę zobaczyć jego pracy od kulis. Przeczytałem kilka książek, wywiadów z tym szkoleniowcem, znam opowieści jego byłych zawodników, widzę jak odmienił grę reprezentacji i to jest dla mnie tytan, etos pracy i wielki profesjonalista. A z trenerów siatkarskich to wspomniany już Giovanni Guidetti. Mimo, że też nie widziałem jego pracy od kulis, to jego praca dowodzi, jak wyjątkowym jest szkoleniowcem. Gdzie się nie pojawi, tam jest sukces.
A na naszym polskim podwórku?
- Na pewno Wiesław Popik, Maciej Kosmol, Jacek Nawrocki.
W przyszłym sezonie nie zobaczymy Cię w Budowlanych. Nasz syn opuszcza swój dom. Będziesz asystentem w sztabie Impelu Wrocław. Czy chcesz coś powiedzieć na zakończenie naszej rozmowy, w ramach podsumowania?
- Tak. Przede wszystkim chciałbym podziękować wszystkim pracownikom naszego klubu. Prezesowi Chudzikowi za to, że dał mi szansę pracy i możliwość rozwoju. Wszystkim siatkarkom, które przez ten czas przewinęły się przez klub. Wspaniałym łódzkim kibicom na czele z Dawidem Szurgotem, dzięki którym przeżywałem wspaniałe emocje. Remkowi Mielczarkowi za to, iż swoją charyzmą ładował mi baterie po każdym meczu. Tadeuszowi Szymańskiemu i Michałowi Szymańskiemu ze to, że wiedzieli najlepiej jak zatrzymać i uchwycić emocje oraz za to, iż zawsze w trudnym momencie pomagali dobrym słowem. Wszystkim dziennikarzom, z którymi miałem przyjemność współpracować. Tobie, Agnieszko za wspaniałe serce, uśmiech i ciepło, którym obdarzałaś mnie oraz cały zespół. Andrzejowi Piotrowskiemu za pomoc i wsparcie w minionym sezonie. Budowlani Łódź to mój dom!!! Budowalni Łódź to coś więcej niż siatkówka. Nie mówię żegnajcie. DO ZOBACZENIA!!!
Rozmawiała Agnieszka Rutkowska
Zdjęcie: Rene Aurin