Paulina Maj-Erwardt: Oddałyśmy serce na boisku
Paulina Maj-Erwardt: Oddałyśmy serce na boisku
Paulina Maj-Erwardt: Oddałyśmy serce na boisku
4-5 lutego 2017 r. w Zielonej Górze odbył się finał Pucharu Polski. Niestety nie udało nam się wznieść ku górze zwycięskiego trofeum. Mimo to, gra naszego zespołu oraz postawa jaką zaprezentowały nasze siatkarki w półfinałowym starciu dostarcza powodu do dumy i napawa optymizmem przed kolejnymi zmaganiami. O Pucharze Polski, roli w zespole i wsparciu od męża opowiedziała nasza libero, Paulina Maj-Erwardt.
Agnieszka Pruszkowska: To czego dokonałyście w półfinale Pucharu Polski już przeszło do historii! Jednak w finale czegoś zabrakło. Co według Ciebie przyczyniło się do tej porażki?
Paulina Maj-Erwardt: Wyszarpałyśmy zwycięstwo w półfinale. Wolą walki, determinacją. Naprawdę oddałyśmy serce na boisku. Podczas finału również byłyśmy bojowo nastawione. Jednak trochę zabrakło. Chemik Police jest bardzo dobrym zespołem, ma szeroką ławkę rezerwowych, może rotować składem. My na pewno byłyśmy nieco zmęczone przez ten pięciosetowy półfinał z Impelem Wrocław. Może więcej doświadczenia w takich newralgicznych sytuacjach, chłodnej głowy i inaczej by się mógł skończyć ten finał.
W pierwszym finałowym secie toczyłyście równy bój. Punkt za punkt. Niestety w końcowej fazie tej partii popełniłyście kilka błędów i to zespół z Polic wygrał. Chyba ten moment utkwił wam na kolejne akcje.
- Myślę, że gdyby ten pierwszy set potoczył się inaczej, to wynik całego spotkania byłby inny. Walczyłyśmy, wszystkie się starały, robiły co mogły. Trochę jednak zabrakło. Czego? Może mądrych decyzji, chłodniejszej głowy, większej ilości punktów. Chyba powinien być większy luz, powinnyśmy trochę odpuścić. Dla większości dziewczyn jest to jeden z pierwszych finałów Pucharu Polski. Fajnie, że była taka możliwość żeby tutaj zagrać. To jest kolejne doświadczenie. Najważniejsze w tym momencie są wnioski. Jeżeli wyciągniemy słuszne, to wszystko będzie dobrze.
Do weekendu toczyłyście bój na trzech frontach. Puchar Polski już za nami. Jednak dostarczył on Wam skrajnych emocji. Od euforii po żal, smutek, złość. Można teraz skupić się na rywalizacji w Orlen Lidze?
- Tak, teraz spokojnie możemy skupić się na rozgrywkach ligowych. Ważne żeby każda z nas miała tą wewnętrzną świadomość, że naprawdę zrobiłyśmy wszystko podczas zmagań w Pucharze Polski. Nie udało się wygrać w finale. Nic na to nie poradzimy. Taki jest sport.
Tempo spotkań jest zawrotne. Gracie co trzy, cztery dni. A nawet co drugi dzień! (W środę mecz z RC Cannes, a w piątek z Giacomini Budowlani Toruń.) Jest bardzo ciężko?
-Na pewno jest ciężko, bo już trochę meczów mamy w nogach. Tempo spotkań też jest szybkie. W weekend dwa mecze Puchar Polski, w środę spotkanie z RC Cannes, a w piątek mecz z zespołem z Torunia. Nie ma czasu na to by odpocząć, zresetować się po nie łatwej przegranej w finale Pucharu Polski. Mimo wszystko myślę, że trzeba patrzeć pozytywnie. Przygotowywać się do kolejnych spotkań ligowych ale i europejskich, bo na zmaganiach w Pucharze CEV nam również bardzo zależy.
W finale stanęłaś po przeciwnej stronie siatki z zespołem, w którym spędziłaś ostatni sezon. Jak grało się przeciwko Chemikowi Police?
- Ja podchodzę do każdego meczu tak samo. Czy to jest rywalizacja z Chemikiem Police, czy inną drużyną w której byłam. A w kilku już byłam (śmiech). Także dla mnie to było normalne spotkanie. Fajnie, że przeciwnik jest mocniejszy. Wtedy można się sprawdzić.
Pozycja libero, na której grasz jest dosyć specyficzna. Nie zdobywasz bezpośrednio punków. Mimo to cieszysz się z każdej udanej akcji jakbyś to Ty wbiła gwoździa w parkiet. Oczywiście masz inne zadanie na boisku. Jednak nie brakuje Ci tej możliwości zdobycia samodzielnie punktu?
- Ja się ogromnie cieszę, że dziewczyny zdobywają te punkty, a ja mogę w jakiś sposób dołożyć swoją cegiełkę do tego. Wiadomo, że fajnie by było i chciałabym zdobyć punkt. Ale ja nie od tego jestem na parkiecie. Mam za zadanie podbić tę piłkę w obronie, przyjąć dobrze zagrywkę i staram się to robić, żeby im ułatwiać zdobywanie punktów.
Jesteście świetnie zgraną drużyną, co pokazałyście w półfinale. Jednak po raz drugi w tym sezonie nie udało Wam się pokonać aktualnych mistrzyń Polski. Czego brakuje by napsuć więcej krwi Chemikowi podczas meczu?
- Tworzymy prawdziwy zespół. Jednak faktycznie żeby wygrać z drużyną z Polic trochę nam jeszcze brakuje. Może dojdziemy do tego pod koniec sezonu, w play-offach. Musimy dużo pracować by tak się stało. Jesteśmy zgraną ekipą. Dziewczyny są super. Myślę, że musimy też pracować nad tym by nie przejmować się, że jedna akcja nam się nie powiodła, bo zaraz jest dziesięć kolejnych, które można wykonać dobrze. Także jeszcze trochę mentalności, chłodnej głowy. Wiem po sobie, że takie rzeczy przychodzą z doświadczeniem. Kiedyś też podchodziłam do tego inaczej. Mamy dużo młodych dziewczyn w zespole, każdy wiek ma swoje prawa. Naszym zadaniem, tych doświadczonych zawodniczek, jest to, by ciągnąć w górę te młode siatkarki. Pomagać im w takich trudnych momentach i mam nadzieję, że chociaż trochę udało mi się to robić.
W Zielonej Górze mogłyście liczyć na doping łódzkich Kibiców. Przejechali za Wami ponad 1500 km, ponieważ w sobotę przyjechali z Łodzi do Zielonej Góry po meczu wrócili do Łodzi, a w niedziele przyjechali ponownie na mecz finałowy.
- Nasi Kibice są super! Dali nam tak ogromne wsparcie! Mi najbardziej po tej porażce w finale szkoda ich, tych ludzi, bo oni trzymali za nas kciuki, wierzyli, że wygramy, tak jak nasze rodziny, nasi najbliżsi, którzy codziennie z nami obcują. Dlatego tej przegranej jest mi tak szkoda, bo oni dali naprawdę dużo serca, słyszałyśmy ten doping. Wiedziałyśmy, że są z nami. Myślę, że to jest dla nas przykre, że właśnie nie podołałyśmy pewnym rzeczą.
To niezwykłe co mówisz, ponieważ każdy sportowiec gra przede wszystkim po to by wygrywać. Zawsze jest w tym pewnego rodzaju egoizm i musi być. Rywalizujemy przecież by sprawdzać kto jest lepszy. Dążymy do tego by być tymi najlepszymi. Ty natomiast nie mówisz o swojej porażce w finale. Tylko o tym, że zawiodłaś kogoś kto na Ciebie liczył, stawiał. To niesamowite.
- Myślę, że sportu nie byłoby bez kibiców, bez ludzi, którzy nas otaczają, wspierają. To właśnie dzięki nim mamy tę siłę by codziennie iść na trening. Mimo zmęczenia po turnieju w Zielonej Górze nie odpoczywamy, dalej trenujemy przed kolejnymi meczami, bo wiemy, że liczą na nas i będą z nami. My też chcemy żeby oni byli z nas dumni i zadowoleni.
Podczas wielu spotkań obecny na trybunach jest Twój mąż. Jak się gra pod jego okiem?
- Mój mąż jest dla mnie ogromnym wsparciem. To co w nim uwielbiam najbardziej, to że zawsze jest obiektywny. Potrafi mi powiedzieć kiedy zagrałam dobrze, a kiedy źle. Cóż… lepszego męża nie mogłam sobie wymarzyć!
Rozmawiała Agnieszka Pruszkowska
Zdjęcie: Tadeusz Szymański